Teoria klątwy

Ostatnio myślałem nad pewną sprawą, nad czymś, co już dawno nie dawało mi spokoju. Myślałem o tym dniami i nocami i ostatecznie doszedłem do czegoś, o czym wspomianano już wcześniej, lecz w innych formach. Nie jestem pewien, czy teorię tę odnosić tylko i wyłącznie do osób wybranych (przez los, Boga, Karmę, czy jak to tam sobie chcecie nazywać), czy do nas wszystkich, do tych (prawie) siedmiu miliardów ludzkich istnień na naszej planecie.

Jeśli wierzysz w Boga, wierzysz też pewnie w nieliniowość życia nazwaną kiedyś "Wolną Wolą". Na chłopski rozum oznacza to, że możesz robić co Ci się podoba, nie kieruje Tobą żadna 'księga wieków' czy jakiś inny scenariusz. OK - mi się to podoba, akceptuję to, jednak.... Nie do końca.

Wierzę w to, że każdy z nas w momencie poczęcia został przypisany do innej osoby. Nie chodzi mi tu o tak zwaną 'drugą połówkę', którą znajdujemy w czasie swojego żywota. Mam na myśli raczej jakąś koszmarną klątwę. To jakaś misterna siła każe nam tańczyć wokół siebie, plącze wyprostowane ścieżki. To tak jakbyśmy byli nawzajem naładowani przeciwnymi ładunkami elektrycznymi. I mimo tego, że w myślach zamykamy pewne rozdziały, odkreślamy coś grubymi kreskami - ostatecznie okazuje się, że piszemy dalsze epizody. Możemy sobie uciekać, nie chcieć, cieszyć się. I dupa...

Każdy z nas po głębszym zastanowieniu powinien znaleźć taką osobę, a jeśli nie znajduje - to znaczy, że jeszcze jej nie spotkał.

Nie ma na to lekarstwa. A tak boli.

środa, 18 lutego 2009